sobota, 29 lipca 2017

Czy disco polo jest tak ludowe, jak niemieckie szlagiery?

Niemiecka telewizja jest wdzięcznym tematem do obserwacji przez polskiego miłośnika mediów. Chociażby dlatego, że wielokrotnie stanowiła wzór dla naszych nadawców. To z Niemiec przywędrowały na przykład paradokumenty. Nie im jednak poświęcę czas, a niemieckim odpowiednikom disco polo – szlagierom oraz Volkstümliche Musik.
Silvesterstadl 2016 w Graz
Źródło: https://www.wien-ticket.at/en/events/40229/silvesterstadl-tv-sendung-2016-stadthalle-graz
Korzenie tej muzyki sięgają do początków XX wieku. To melodie łatwe, proste, o banalnych tekstach. Czasami mocniej nawiązujące do muzyki ludowej, czasami do elektronicznej czy tanecznej. W momencie ekspansji telewizji także publiczni nadawcy zainteresowali się tym gatunkiem. Sztandarową produkcją była ZDF Hitparade. To w niej występowały takie zespoły, jak np. Modern Talking (warto zaznaczyć, że zdobyli popularność zanim zaczęli być eksploatowani przez niemieckie media publiczne). Inny zespół, tworzący nieco mniej w nurcie disco, Die Flippers, prezentuję poniżej.


Ostatnią ZDF Hitparade wyemitowano w 2000 roku. Ta muzyka nadal jest obecna w mediach, ale rzadziej niż w przeszłości.

Pewnym rodzajem szlagierów (to duże uproszczenie) jest Volkstümliche Musik. Nie jest to typowa muzyka ludowa – inspiracje np. kulturą alpejską są dosyć luźne, ale wyczuwalne. Utwory także cechują się pewnym banalizmem tekstów. Niemieckie media publiczne emitowały od groma audycji z tym gatunkiem, posłużę się przykładem Musikantenstadl/Silvesterstadl, który jest nieprzerwanie produkowany od 1981 roku. Można go zobaczyć w Das Erste.


Czy te dwa gatunki muzyczne należą do nurtu popularnego? Tak. Czy wykorzystywały uwspółcześnione kompozycje utworów (ocierające się czasami o disco)? Oczywiście.

Warto zwrócić uwagę na to, jak ta muzyka jest prezentowana przez niemiecką telewizję. Najpopularniejsze audycje to duże wydarzenia z masą widowni. Prowadzący pozwalają sobie na luźne rozmowy i pogawędki. Całość mniej lub bardziej przypomina typowe dla niemieckiej kultury biesiadowanie. Jest to oczywiście pewna kreacja, tym celniej trafiająca w rynek, bo tkwiąca w tradycji i kulturze.

W Polsce disco polo postanowiono przemycić jako muzykę dyskotekową. Odcina się ona raczej od lokalności, stawiając (szczególnie współcześnie) na pewną internacjonalizację przekazu. Temu służą np. dziesiątki podobnych scenografii (dyskoteka, zagraniczny plener etc.); bardziej swojskie elementy pojawiają się w żartobliwych utworach. Media ograniczają obecność disco polo do koncertów z nowoczesną oprawą, prowadzącymi o stylu raczej skierowanym do młodych. Utwory w stylu muzyki dance jeszcze mocniej wpadają w tę kliszę.



Dlatego nie zgadzam się z tym, żeby nazywać disco polo muzyką ludową (czy uludowioną). Producenci i nadawcy telewizyjni usilnie odcinają się od lokalności. Koncerty disco polo są jak każde inne. Nie tylko w Niemczech, ale także w Polsce to uliczni czy karczmiani grajkowie stanowili bazę do rozwoju współczesnej muzyki ludowej. Tego elementu społecznego czy socjalizującego w naszym disco polo nie ma zbyt dużo. W Polsce (głównie na wsiach, chociaż nie tylko) nadal istnieją festyny, które są bliższe niemieckim biesiadom, niż koncertom z tłumem stojącym pod sceną.

Volkstümliche Musik próbowała przeszczepić na nasz rynek telewizja TVS pod postacią śląskich szlagierów. Czy im się udało? W moim rodzinnym Kępnie jeszcze 10 lat temu mało kto słyszał o tym gatunku. Obecnie artyści tego nurtu występują częściej lub rzadziej na koncertach, a kilkukrotnie telewizja TVS zorganizowała w mieście finał Listy Śląskich Szlagierów. Potencjał istnieje. Nie mam wątpliwości, że producenci nadal będą wpychać nam disco polo jako dance. W końcu jeżeli przez lata uważało się lokalność czy regionalność za coś złego i niedającego się wpasować do współczesnej kultury...

poniedziałek, 24 lipca 2017

To ostatni moment na sanację dziennikarstwa

24 lipca 2017 roku Rada Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk wezwała m. in. dziennikarzy do trzymania swojego języka na wodzy:

Prezydium Rady Języka Polskiego stanowczo apeluje do polityków i dziennikarzy o zaprzestanie używania wyrazów brutalnych, deprecjonujących osoby i instytucje, określeń nacechowanych dużym ładunkiem ekspresji oraz niemanipulowanie znaczeniami wyrazów. Jesteśmy przekonani, że wszelkie sądy i oceny, nie mówiąc już o relacjonowaniu faktów, można wyrazić językiem etycznym i estetycznym, polszczyzną kulturalną i pozbawioną elementów brutalnych.

To ważna odezwa. Nie da się ukryć postępującej radykalizacji słów czy stosowania wyrażeń stygmatyzujących. Niestety, o ile nie pochwalam takich zachowań, to je rozumiem.
Źródło: https://pixabay.com/pl/maszyna-do-pisania-vintage-remington-1161519/ (licencja CC0 Public Domain)
Czasy, w których przyszło nam żyć, są skomplikowane. Istnieje potrzeba upraszczania rzeczywistości, tłumaczenia jej "na chłopski rozum". Oczywiście znalazły się osoby, które zechciały podjąć ten trud, przy okazji trywializując język. To wszelkiej maści internetowi "masakratorzy", którzy żyją z mówienia jak jest. Działają na YouTube, na Twitterze. Antagonizują przy tym odbiorców - najczęściej według linii podziału pewnych dwóch grup politycznych.

Ponieważ grzeczny, stonowany język nie obroni się sam i łatwo go zagłuszyć, dziennikarze "etatowi" wraz z redakcjami zaakceptowali taki ton debaty publicznej, samemu podsycając atmosferę. Nie jest niczym nowym oglądanie np. na belkach grafik ekranowych słów dotychczas używanych raczej w języku pospolitym.



Poza tym, że dzieli to odbiorców, niesie to inne zagrożenie. Skoro "my" nie różnimy się nawet kulturą od "masakratorów", to po co istniejemy? Po co nas słuchać? Nadchodzi czas odnowy etosu dziennikarskiego. Trzeba wyjść z tej spirali zatracenia póki jeszcze czas.

Czy ta odezwa RJP PAN kogoś skłoni do myślenia? Myślę, że nie. Czy coś lepiej działa na słupki oglądalności i czytelności od ubywatelskich barbarzyńców i dziesiątego zamachu stanu na demokrację? Czy coś innego bardziej nas dzieli?

piątek, 14 lipca 2017

Niedaleko pada Solorz-Żak od Wrocławia


20 lipca we Wrocławiu rozpoczną się Światowe Igrzyska Sportowe The World Games. Niedawno dowiedzieliśmy się, że niektóre dyscypliny będą transmitowane na różnych antenach Telewizji Polsat. Ale to nie jedyny związek Zygmunta Solorza-Żaka z tym pięknym nadodrzańskim miastem 😉
Źródło: Tomasz Stańczak/Agencja Gazeta
Zanim stał się właścicielem koncernu medialnego, zajmował się szeroko rozumianym handlem. Żeby nie wchodzić w detale – w 1988 roku założył spółkę Solpol zajmującą się importem towarów z Zachodu. Siedzibą przedsiębiorstwa był Wrocław.

To stolica Śląska stała się także miejscem pierwszej inwestycji budowlanej. Spółka Solpol w 1991 roku kupiła grunt przy ulicy Świdnickiej i 6 grudnia 1993 roku oddała do użytku dom towarowy pod jakże kreatywną nazwą Solpol.
Dawny dom towarowy Solpol we Wrocławiu. Autor: Volens nolens kraplak
W tamtym czasie Solorz-Żak nie był już zwyczajnym przedsiębiorcą. W 1992 roku nabył on gazetę Kurier Polski. Planował też start telewizji lokalnej we Wrocławiu, ale – jak sam mówił – nie chciał rozpoczynać nielegalnej emisji. Ówcześnie nadawała już tam Prywatna Telewizja Echo (która lada moment dołączy do sieci Polonia 1), ale działała na pograniczu prawa i bezprawia.

Telewizja Solorza startuje w 1992 roku pod kolejną kreatywną nazwą Polsat. Nie miała ona dużych związków z Wrocławiem. Za to w 1998 zaczyna się budowa kolejnego wrocławskiego domu towarowego: Solpolu II.

Mniej więcej w tym czasie zaczyna się współpraca Polsatu z ATM Grupą, wrocławskim producentem telewizyjnym. Duża część programów (Dwa Światy, Życiowa Szansa, Zerwane Więzi, niezliczone seriale...) jest owocem właśnie tego przedsiębiorstwa.

W tym miejscu warto wspomnieć o Świecie według Kiepskich. Został on dosyć luźno osadzony we wrocławskich realiach – o ile ul. Ćwiartki 3/4 nie istnieje, o tyle kamienica, w której kręcono pierwsze odcinki, stoi przy Podwalu 67. Solorz-Żak ponadto słynie z recyklingu. Wnętrza opustoszałego w tamtym czasie Solpolu stały się studiem dla reality show Bar.
Autor: Grzegorz Gołębiowski
Wracając do Solpolu: spółka Solpol planowała jego wyburzenie w celu budowy nowego obiektu, ale nie zostało to zrealizowane. Z drugiej strony – społecznicy chcieli wpisania domu towarowego na listę zabytków jako cenny przykład postmodernizmu – równie bezskutecznie.

Współcześnie do grona produkcji realizowanych we Wrocławiu dołączyła Pierwsza Miłość i – chociaż jest to ukrywane – cała masa paradokumentów. Firma je produkująca (Tako Media) także ma swoją siedzibę we Wrocławiu.

Solorz-Żak zainwestował także w piłkę nożną i stał się większościowym udziałowcem Śląska Wrocław. Inwestycja nie zakończyła się sukcesem i po paru latach wycofał się z niej. W tym samym czasie przy Stadionie Miejskim we Wrocławiu planował budowę centrum handlowego, ale ta inwestycja także nie została zrealizowana. Solorz-Żak przyjął za to 18 milionów złotych od miasta za to, że rozpoczął przygotowania do budowy i wykopał dziurę pod fundamenty.

Obecność Wrocławia w biznesach Solorza-Żaka i w samym Polsacie jest mniej więcej tak silna, jak w przeszłości obecność Krakowa w różnych produkcjach Grupy TVN. O tym, że twórca Polsatu jest nie tylko filantropem, ale także ciepło patrzy na swoje pochodzenie i miejsce inwestowania, niech świadczy np. to, w jaki sposób produkowano programy disco polo. Zajmowała się tym (i częściowo robi to do dzisiaj) spółka Goliat, której właścicielem jest brat, Zbigniew Krok. A ma ona swoją siedzibę w Radomiu, mieście pochodzenia Solorza-Żaka.

Źródła:
Europa na Świdnickiej, Wieczór Wrocławia, 1993
Telewizja satelitarna Pol Sat, Rzeczpospolita, 1993
Kariera Zygmunta Solorza, Duży Format, 2001
18 mln zł już na koncie Solorza-Żaka. Prezydent Wrocławia ma pomysł na "dziurę" przy stadionie, wp.pl, 2014